Wyspy Cres i Lošnij
12.07.2018
Wracamy promem do Valbiskiej i przeskakujemy na prom do Cres.
Trasa od której na sam widok rozbolała mnie głowa zajęła nam 2 godziny po górę.
Cres to wyspa owiec, wbiegają pod koła, czasami gonią i bawią całą drogę beczeniem. Dojechaliśmy do 45 równoleżnika i chłonęliśmy widoki. Dalej na Północ znajduję się rezerwat w którym mieszkają sępy niestety nie mamy już sił i czasu aby tam zawitać.

O 22 zjechaliśmy do miasteczka. Wątpiłam, że coś znajdziemy. Zapytaliśmy kilka pań które chciały kolosalne jak na nasz budżet kwoty. Próbowaliśmy wynegocjować mniejszą sumę, w końcu nie skorzystamy z całości usług. Z chęcią nas przyjmą na noc ale ,,hajs musi się zgadzać”. Rozumiemy biznes is biznes ale kłóci mi się to z życzliwością Chorwatów jakich napotkaliśmy i wizją jaką sobie stworzyłam na ich temat 🙂 tak więc odwróciliśmy się na pięcie i pomachaliśmy życzliwie. Jeszcze coś negocjowały ale my już odpuściliśmy.
Jadąc już wybrzeżem, postanowiliśmy przespać się pod gołym niebem. To był najlepszy pomysł, noc była piękna i ciepła. Gwieździste niebo, lekko kołysającę morze.
Jeden mały problem, z daleka zaczęło grzmieć i rozsiałam lekką panikę, oczywiście bez powodu. Małe wyładowania atmosferyczne gdzieś hen daleko ale Łukasz nie mógł zasnąć dopóki ja nie zasnę 🙂
15.07.2018
Parę dni wcześniej zwiedziliśmy miasteczko Cres i ponownie spaliśmy na plaży. Dziwnym trafem znów rozłożyliśmy się na FKK czyli strefie nudystycznej. Nie razi mnie ludzka natura ale widok ”dzwonów” z samego rana jest dość dobijająco śmieszny 😀 .
Następnie kierując się na Lośnij zjechaliśmy wyspę wzdłuż zbaczając od czasu do czasu do miasteczek a także jezioro Valbiska o głębokim niebieskim kolorze.
Nasza kondycja jest nie do porównania z początkiem wyprawy. Nauczyliśmy się funkcjonować w tym tempie, ale za każdym razem gdy musimy wracać tą samą trasą jestem zrozpaczona bo wiem co mnie czeka a ta wiedza jest najbardziej przerażająca.
Byliśmy również w Osor. Mini miasteczko z renesansową duszą, pełną artystów, jest centrum kulturalnym w którym odbywa się festiwal muzyczny. Na jedno z przedstawień spóźniliśmy się jeden dzień, niestety ale to już któryś raz z rzędu mijamy miasteczko w którym działo się coś dzień wcześniej albo będzie impreza nazajutrz a my z ograniczonym czasem nie możemy nawet przeczekać.
Dziś czym prędzej jedziemy na Mali Lośnij. Popołudniu spotykamy się z Kaśką, mamą Łukasza, ma przypłynąć jachtem z załogą o 16.00. Mamy nadzieję, że zdążą bo dzisiaj jest finał mistrzostw świata Chorwacja-Francja.
Dojechaliśmy do miasteczka ok.13 i oddaliliśmy się od portu by zjeść spokojnie ”śniadanie” na kamieniach, atakujący wzdłuż brzegu kelnerzy, zaciągający do knajp tylko nas wkurzali. Zostało nam trochę czasu na zwiedzanie.
Przy Mali Lošnij wzdłuż wybrzeża ciągnie się fajny deptak. Kawałek dalej w wodzie pluskała się syrena, machając ogonem zabawiała dzieci na turystycznym statku podwodnym.
Łukasz zażartował , że pójdzie się z nią pokąpać, dopóki nie sciągnęła peruki 😀 Jadąc dalej, mijaliśmy plaże, piękne apartamenty, hoteliki a także cmentarzysko przyczep campingowych.
Po przejechaniu kilku kilometrów okazało się, że nie pojedziemy dalej bo ekskluzywne golasy się ogrodziły i trzeba płacić za wejście. Tak więc tył zwrot i skrótem ruszyliśmy z powrotem na miasto.
Do meczu już coraz bliżej, sklepy pozamykane, telebimy powystawiane, ludzie poprzebierani, wszędzie czerwona krata, trąbki i Karlovaćko.
Gra się rozpoczęła ,alkohol się leje,emocje wzrastają, niestety Cro przegrywa. Francja wygrała a w Paryżu wielka zadyma, zamieszki na ulicach, za to w Chorwacji tak przyjaźnie, że policja spijała driny przy barze 🙂 Serio ! Ludzie się jednoczyli, no może w wielkich miastach było gorzej ale my byliśmy świadkami tej dobrej relacji. Zapoznaliśmy się z załogą i również świętowaliśmy do rana 🙂